Dzisiejszy mój sen
Akcja snu rozgrywa się w czasach mojego dzieciństwa, na brzegu naszej rzeczki przy domu Aśki. Dokładniej, to na skarpie naprzeciwko tylnego wejścia na jej podwórko... To tam się to zaczęło.
I jeszcze jest bohater - jakiś facet, którego nie umiem w żaden sposób określić, ale go skądś znam... Prawdopodobnie jest moim wyobrażeniem którejś postaci książkowej - bo bohaterów czytanych książek odczuwałam zawsze wszystkimi zmysłami i pamiętałam bardzo długo...
Jest to typ bohatera pozytywistycznego - takiego herosa pracy i idei. Facet po trzydziestce: żylasty, silny, z zacięciem w twarzy i zimnymi ciemnymi oczami. Mroczny, milczący i surowy. Pewny i zdecydowany - jak skała.
Tyły bloku, w którym mieszkała moja Aśka to był najdokładniej poznany teren w moim życiu. Szlajałyśmy się tam całymi popołudniami, a na wakacjach... praktycznie tam mieszkałyśmy. Dlaczego? Bo to była kopalnia niezbadanych zakamarków i możliwości! Podwójna stroma skarpa obrośnięta zaroślami, a zakończona ukrytą pomiędzy starymi drzewami rzeką... Raj dla takich małych włóczykijów, jakimi byłyśmy w dzieciństwie!...
Mieszkałyśmy na wsi pół kilometra od siebie: Ja w jednorodzinnym domku, a moja Aśka w jedynym na wsi bloku dla rodzin nauczycieli miejscowej szkoły.
Aśka znalazła się w grupie dzieci, z którymi przyszło mi chodzić do klasy w podstawówce. W pierwszej klasie byłyśmy jeszcze zagubione i nijakie - to znaczy... nieświadome własnych potrzeb i możliwości. Ale w drugiej szybko się dogadałyśmy... no dobra: Aśka mnie zagarnęła. Przylgnęłyśmy do siebie na dobre. Praktycznie byłyśmy nierozłączne.
Idąc do szkoły wstępowałam po nią i szłyśmy razem. W ławce też siedziałyśmy razem, bo szkoda było cennego czasu na bycie osobno. Tyle było do obgadania i obchichrania!... Koniecznie trzeba dodać, że miałyśmy naprawdę wybujałe poczucie humoru obie. Wymyślałyśmy sobie postacie, które były mocno przerysowane i wstawiałyśmy je w ciągle nowe komiczne sytuacje. No i oczywiście niezbędnym było rysowanie tych postaci w przeróżnych pozach i kontekstach. To było priorytetem, a lekcje i wszyscy wokół byli tylko rekwizytami do naszej wyimaginowanej komicznej rzeczywistości...
Tak - stworzyłyśmy sobie własnego Matrixa i pływałyśmy w nim w stanie nieważkości. Właśnie tak z nami było...
Byłyśmy ze sobą totalnie szczere, tak do końca. Miałyśmy do siebie bezgraniczne zaufanie. To ona pierwsza pokazała mi, jak to jest rozumieć się bez słów...
No więc obok bloku Aśki biegła bardzo stara dróżka. Tak sobie zawsze ją wyobrażałam: że jest bardzo stara i pamięta najstarsze dzieje tego miejsca... Prowadziła dnem głębokiego wąwozu równolegle do pobliskiej rzeki. Ściany wąwozu były strome, nierówne i porośnięte chaszczami tak gęstymi, że nawet w wakacyjne słoneczne popołudnie było tam mroczno i strasznie... Idąc tamtędy słyszało się mocny szum rzeki, która płynęła w dole, na dnie kolejnego wąwozu.Czas się tam zatrzymywał, a reszta świata przestawała istnieć. To było bardzo dziwne miejsce...
No i waśnie to niezwykłe miejsce przyśniło mi się dzisiaj jako początek niezwykłej podróży... Pomiędzy dróżką a rzeką, na wysokości furtki do nauczycielskiego ogrodu był dziwny zakątek - który przeniósł się nagle w czasy... zamierzchłe, wręcz pierwotne. Tkwił tam potężny pień drzewa: pozostałość po jakimś prastarym kolosie. Drzewo to miało kiedyś ogromne znaczenie i wartość - to było oczywiste!
Po potężnej ulewie ziemia nieco się zapadła odsłaniając niesamowite białe korzenie i ciemne czeluści pomiędzy nimi. Za każdym przejściem tamtędy - czeluści te szerzej się otwierały, a korzenie nabierały rozmiarów i siły.Patrzyłam na nie z rosnącym niepokojem i gorączkowym zainteresowaniem. Moje myśli ciągle do niego wracały...
Pewnego dnia pojawił się właściciel tego "żywego" miejsca i zaczął tam pracować. Wtargnął tam i od pierwszej chwili zapanował nad nim całkowicie. Podporządkował je sobie bezwarunkowo i stanowczo. Nie karczował jednak lecz umacniał ów pień! Rekonstruował brakujące odnogi korzeni i na tym fundamencie budował dalej. Spajał zrekonstruowane fragmenty w cholernie mocną całość. Taką pancerną, niezniszczalną fortecę.Potem zaczął kopać pod tym umocnieniem i zagospodarowywać podziemną przestrzeń: odważnie i z rozmachem przywłaszczał sobie coraz większy teren dziewiczego podziemia. Budował potęgę. To się czuło z daleka!
Twardy jak stal, niezmordowany i zdesperowany mężczyzna pracował samotnie w złowrogim przerażającym milczeniu. Ludzie przechodząc obok spuszczali głowy z respektem. Jego widok wywoływał w nich strach... ale i szacunek. Bali się jego - i tego, co budował. Nikt nie miał odwagi go zatrzymać.
Był sam. Zamknięty w sobie i zdecydowany na wszystko, byleby doprowadzić swoje dzieło do perfekcyjnego stanu. To musiało być coś niezwykłego i ważnego!...
Podziemna budowla z tygodnia na tydzień rosła w siłę, potężniała. Promieniowała niezwykłą mocą powodując niepokój w całej okolicy. Zwarta niezniszczalna podziemna potęga...Ludzie byli tego świadomi. Bali się.Omijali to miejsce z daleka.
Ja też byłam tego wszystkiego świadoma - ale mnie tam ciągnęło! Przyciągało mnie to miejsce i wołało. Choć nigdy nie zeszłam do tych podziemi, to miałam pełną świadomość ich rozmiaru i wielkiego znaczenia tak, jakbym czuła je całą sobą.
W pewnym momencie odczułam mocno, że jestem częścią związanej z tym niezwykłym miejscem historii i znalazłam się we wnętrzu fortecy. Rozjaśnione jakimś wewnętrznym światłem pomieszczenia emanowały nieziemskim spokojem. Czułam potężną moc drzemiącą w tych podziemnych murach. Szłam powoli długim korytarzem, potem kolejnym i kolejnym...W pewnej chwili mury budowli skończyły się i wypuściły mnie na otwartą przestrzeń.
W słonecznym świetle ujrzałam jakiś nieznany świat pogrążony w kompletnej ciszy. Wiejski krajobraz przeplatał uprawne pola z ciasno zbitymi grupami domostw.
Chaty były koślawe, osadzone na stromym terenie i zachodzące ciasno jedna na drugą. Ludzie poruszali się powoli, niechętnie i z wyraźną nieżyczliwością dla siebie nawzajem. Patrzyli na siebie wilkiem, a na sąsiedzkie zagrody zachłannie...- mocno to czułam.Wszystko widziałam z bardzo bliska, ale byłam niezauważalna...
W końcu wydostałam się z siedliska na otwarte pole. Tu czekał na mnie niesamowity widok: pomiędzy uprawnymi polami rosły potężne, niespotkane nigdzie indziej drzewa - kolosy. Solidne, jasnobeżowe grube pnie zakończone krótkimi, powyginanymi mocno konarami. Pnie te miały przerażającą powierzchnię: jak obdarte ze skóry ludzkie mięśnie. Bardzo rozbudowane mięśnie. Wiedziałam, że te niezwykłe drzewa stanowią świętość i źródło jakiejś wyjątkowej mocy: bardzo pozytywnej - życiodajnej i szlachetnej. To sacrum!Drzewa - starcy.
Bez zieleni - ale pełne jakiejś niezwykłej świętej mocy.Takie pomniki siły i świętości. Ołtarze...!
Zrozumiałam, że to na pozostałości takiego właśnie drzewa "stalowy" mężczyzna zbudował podziemną fortecę. Czym dłużej wędrowałam, tym lepiej rozumiałam tutejsze realia. Ludzie oddawali cześć Potędze Przyrody przy ołtarzach - drzewach.
Przy każdym z tych kolosów mój umysł rozjaśniał się, uspokajał - i wszystko było cudownie naturalne, proste, przyjazne i pewne. Jakby dzieliły się ze mną swoją mocą i mądrością. Przemawiały do mnie bez słów - myślami. One żyły emanując wokół siłą i spokojem. Wpływały na realia mieszkańców tych... niedobudowanych domostw! Uszlachetniały ich myśli i łagodziły ich dzikie, pierwotne instynkty! - Wyraźnie kształtowały jakiś pierwotny świat... Taki bardzo prymitywny.
A nasz nadrzeczny zakamarek z dzieciństwa był bramą do tego niezwykłego świata...!
*
Może jednak nie tak bardzo niezwykłego, jak się wydaje?...
Co takiego niezwykłego jest w tym moim przyśnionym świecie?
Że ludzie są nieżyczliwi sobie?
Że mają koślawe domy?
Że drzewa niosą im siłę i sens?
Zastanówmy się: jacy są dla siebie ludzie we współczesnym świecie. Jakie mają domy i gdzie mogą znaleźć sens życia?
W naszym świecie ludzie są bardziej zagrożeniem dla siebie nawzajem, niż wsparciem przecież... Wyścig szczurów rozgrywa się praktycznie wszędzie: w szkole, w pracy, na ulicy, nawet często na imprezach i spotkaniach. "Kto szybszy, silniejszy i twardszy - ten rządzi!". Inne cechy, jak empatia i delikatność nie mają już takiej wartości, jak tupet i siła.
Domy mamy piękne i solidne, ale tak naprawdę - rzadko są dla nas psychicznym azylem i ostoją bezpieczeństwa. SĄ KOŚLAWE!
A gdzie współczesny człowiek jest w stanie znaleźć sens życia, jak nie w prawach Przyrody niosących proste i naturalne zasady? - No gdzie? W wyścigu szczurów tratujących wszystko w pogoni za... kawałkiem ochłapu?...
Kolejny raz sen połączył się z moją rzeczywistością.