Tatuś....
- Czego potrzebujesz, synu?
- Sory, proszę pana, ale nie jestem pańskim synem i nie ma powodu udawać, że tak jest.
- Ja jestem ojcem duchownym, synu...
- To nie zmienia sytuacji. Ciągle nie jest pan moim tatą i podejrzewam, że nic tego nie zmieni, proszę pana.
O co mu chodzi?
Przytatusiował się do mnie jak rzep do psiego ogona. I to z taką pasją, że aż mnie mdli i mierzi...! Natchniony się znalazł! Szkoda, że jego idea tatusiowania nie sięga aż do tacy...Tam się jakos dziwnie zatrzymuje i wycisza...
Właściwie to mógłbym mieć takiego opiekuna, który mi potatusiuje duchowo. Na Wschodzie starzy ludzie nazywają takiego gościa Mistrzem. Z tym, że tatuś taki rzeczywiście roztacza opiekę duchową: chce i jest w stanie mądrze i uczciwie doradzić, podpowiedziec, wytłumaczyć, wesprzeć... W naszych realiach nie ma nawet odpowiednich określeń w języku użytkowym dla takich osób...!
Najbardziej by mi zaimponowało, jakby taki tatuś - Mistrz uczył na swoim przykładzie: własnym życiem, postępowaniem i przykładem. Prawdziwie: szczerze i autentycznie. Tak naprawdę. W czystej relacji Człowiek - Człowiekowi.
Idąc dalej - gość taki obok dawania dobrego przykładu, mógłby żyć nie tylko dla samego siebie, ale w szerszym i głębszym aspekcie starać się coś zostawić po sobie dla innych.
Który z naszych "ojców duchownych" odważy się przygarnąć potrzebującą osobę i po przyjacielsku się nią zaopiekować? - Zaprosić na plebanię bezdomnego staruszka albo samotną matkę z dzieckiem?
Który z nich żyjąc ze stabilnej przecież bazy finansowej- zaopiekuje się choć jedną potrzebującą osobą albo chociaż zwróci na nią swoją uwagę i okaże zainteresowanie jej problemami?
Jest tyle samotnych, "niepozbieranych" i zagubionych we własnym życiu ludzi wokół...! Gdzie są ci rąbani tatuśkowie, kiedy dzieje się krzywda i kapią łzy? Kiedy rodzic poniewiera własne dziecko, człowiek człowieka, system człowieka, człowiek naturę...?
Gdzie ich wyświechtana ojcowska miłość, gdzie opieka, uwaga chociaż? ...Zainteresowanie, dobre słowo, szczery uśmiech albo choć spojrzenie?...
Jak można publicznie sugerować ludziom cokolwiek, nie idąc za tym samemu? I to jeszcze stojąc na społecznym świeczniku. To kpina z samego siebie jest i z ludzi, do których mowa!
A ludziska słuchają, żałują za swoje cienkie grzeszki i kładą wdowi grosz na bezwstydnie wyciągniętą pod sam noc tacę.
Boże - gdzie jesteś?!!!
Dlaczego milczysz, jeśli rzeczywiście tkwisz gdzieś tu pomiędzy nami?!!!
Dlaczego patrzysz obojętnie na krzywdę ludzką, niesprawiedliwość i obłudę?
Ten świat nasz ziemski, to jakiś poligon czy laboratorium doświadczalne, okrutny ekstremalny eksperyment!!!
Dlaczego milczysz?
Milczenie oznacza zgodę - jak możesz !!!
I najważniejsze moje pytanie:
Kim ty naprawdę jesteś?
Okrutnym naukowcem?
Sadystą, czy ślepym twórcą?
Szukam cię... żeby zobaczyć odpowiedź w twojej twarzy. Tylko nie wiem, czy spojrzysz mi w twarz...