Tajemnica szczęścia.
Każdy z nas widzi swoje szczęście i własne spełnienie inaczej. Po swojemu. Gdzie indziej. Każdy gdzie indziej go szuka i inaczej je widzi. Jedni widzą je w bogactwie, inni w uczuciach, jeszcze inni w działaniu. Wydaje się nam, że potrzebujemy wielu różnych płaszczyzn i wymiarów szczęścia; że jest dalekie i trudne do osiągnięcia. Odległe, jak gwiazda, która pokazuje wyraźnie kierunek, a z zasady jest nieosiągalna, nieuchwytna...
Szczęście kojarzy się nam z konkretami: osobą, stanem majątkowym, umiejętnością, osiągnięciem.
Tymczasem "najlepsze jest to, co najprostsze". Dosłownie...
Moje własne bardzo zwyczajne życie gnało też zawsze za jakimś małym szczęściem: najpierw za poczuciem akceptacji i przynależności, potem za miłością, za ciekawością świata i wiedzą, potem za poczuciem spełnienia, sensu, w końcu za "świętym spokojem..." Ciągle jeszcze szukam tego wszystkiego, ale już inaczej trochę na to patrzę. Nie jest to już celem samym w sobie. Jest tylko jednym z etapów poznania różnych aspektów mojej własnej istoty - mnie samej.
Najprościej mówiąc - każda moja potrzeba (marzenie) pokazuje mi, kim jestem. Na przykład : jeśli potrzebuję rozpaczliwie spokoju, to znaczy że jestem umęczona tym, co się ze mną dzieje. Ciekawość świata i głód wiedzy to chyba najzdrowszy i najbardziej twórczy apetyt życia. Świadczy o zdrowych odruchach, a co za tym idzie o jakiejś równowadze i harmonii w życiu. O dobrym naszym stanie i formie - inaczej mówiąc.
Dobrze: przejdę wreszcie do konkretu.
Wiecie, kiedy poczułam się maksymalnie szczęśliwa? Najbardziej cieszyła mnie każda zwyczajna sekunda mojego życia - kiedy po potwornej długotrwałej migrenie przestał mnie wreszcie boleć łeb!
Najlepiej smakował każdy mój oddech, gdy po długich tygodniach ciężkiej depresji wracałam do życia, do świata - do siebie!
Najpyszniejsze smaki pamiętam z okresów, kiedy skończyła mi się drakońska dieta!
Najmocniej cenimy życie, gdy je na trochę stracimy... No tacy jesteśmy, niestety...
Gonimy jak opętani całe dekady za przeróżnymi symptomami szczęścia.
Szarpiemy się, wysilamy, katujemy siebie i innych.
Tymczasem własne szczęście nosimy cały czas...w sobie!!!
Po prostu!!!
Po prostu.
Po prostu...
Tak naprawdę sami jesteśmy Szczęściem. Wystarczy popatrzeć z innej perspektywy - i widać to najwyraźniej. Nosimy je w sobie całe swoje życie - jakiekolwiek by nie było.
SZCZĘŚCIE, TO TYLKO KWESTIA ŚWIADOMOŚCI...Jeśli stracisz choć na chwilę własne życie - w jakimkolwiek kontekście - to zaczynasz je potem cholernie doceniać. Cieszy cię każda chwila. Zauważasz, jaka jest cenna.
Niepowtarzalna.
Piękna.
Niezwykła.
Doceniasz każdy moment. Zauważasz, jak wiele ze sobą niesie.
A jeśli spełnienie to dla ciebie nie stan lecz jakiś konkretny cel, to zauważ, że po jego osiągnięciu radość trwa o wiele krócej niż oczekiwałeś, a potem pojawia się kolejny cel. Wspanialszy jeszcze. "Apetyt rośnie w miarę jedzenia". Koło się zamyka i...zaczyna toczyć. Czym szybciej je gonisz, tym szybciej się toczy. Tak powstaje mechanizm pogoni za szczęściem, czyli ściganie własnego ogona... Symbol nieskończoności!
To paskudny paradoks, że doceniamy wszystko tylko wtedy, gdy nam tego braknie...
Dlatego właśnie tylko ścigamy szczęście - zamiast się w nim zanurzyć...
SZCZĘŚCIE - TO TYLKO KWESTIA ŚWIADOMOŚCI!Koniecznie musisz dostać migreny, żeby się o tym całkowicie przekonać :).