Dogofobia
Dogofobia lub kynofobia- strach przed psami.
Odkąd pamiętam, żył z nami Lobo- owczarek niemiecki, trochę mieszaniec. Kochaliśmy go wszyscy. Wydawało mi się wtedy, że ja - najbardziej...
Nigdy mnie w żaden sposób nie skrzywdził- ufałem mu bezgranicznie siadając na włochatym beżowym grzbiecie. Uwielbiałem, gdy mnie tak nosił na sobie opiekuńczo...
Był moim drugim cieniem- nie odstępował mnie na krok.
W jego głębokich bursztynowych oczach widziałem zawsze bezpieczeństwo, ciepło i oddanie. Takie bezgraniczne, totalne.
Podchodził do mnie miękkim kołyszącym krokiem i padał przy moich nogach oddany cały:
wielkie psie ciało i wielka psia dusza...
Bo Lobo miał duszę. Czułem ją sobą jako otaczającą mnie zewsząd ciepłą i miękką obecność.
Bardzo pozytywną.
Tylko pozytywną.
Geneza obecności Lobo w naszej rodzinie jest prosta: Moja mama jako młodziutka dziewczyna wypatrzyła go u sąsiada - despoty. Bił go i głodził, więc odważnie i w najszczerszym odruchu serca zabrała szczeniaka do siebie. Taka zawsze była mama: złote serce i zdecydowane działanie.
Problem powstał w momencie wejścia sąsiada na nasze rodzinne podwórko. Poniewierany szczeniak całą swoją psią energię włożył w manifest przeciwko swojemu prześladowcy. Manifest był tak wyrazisty, że sąsiad już nigdy na nasze podwórko nie wrócił, a mały szczekacz stał się odtąd oficjalnie członkiem naszej rodziny.
Dzielny Lobo!
Wyobrażam sobie, jak mama była wtedy z niego dumna... Pokazał charakter!
Towarzyszył nam przez prawie 15 lat, póki pewnego czarnego ranka nie poczuł w swoim wiernym psim sercu dziwnego, obcego chłodu... Uczucie to było tak niepokojące i nieprzyjemne, że chcąc nas od niego uchronić, wyszedł gdzieś daleko w pole i... zabrał je ze sobą.
Kochany nasz Lobo.
Noszę go w pamięci i będę nosił zawsze. Nie ma innej opcji!
Tak kończy się jasna historia Lobo, a zaczyna inna- ciemna.
Poszedłem do szkoły, a moja droga zawsze była usłana mnóstwem interesujących zdarzeń, wszelkiego typu ciekawostkami, a nawet... niespodziankami. Dosyć szybko przyszło mi poznać tę najbardziej traumatyczną: na mojej drodze ze szkoły pojawił się Biszkoptowy- pies demon...
On już nie miał duszy. Miał za to wzrok terrorysty i ciało mordercy: małe, brudnobiałe i mocno umięśnione. Zaczynało się od gorejących nienawiścią i twardą stanowczością czarnych dziur oczu, a kończyło krótkim, nerwowo drgającym ogonem.
Stał.
Zawsze tylko stał nieruchomo i gapił się na mnie tymi swoimi lodowatymi czarnymi dziurami.
Reagował warczeniem na każdy mój ruch. Miałem zawsze pewność, że śledzi też moje myśli. Był nie ubłagany i niezmordowany. Jednego razu tak mnie zahipnotyzował tym swoim bezwzględnym morderczym wzrokiem, że nie byłem w stanie nawet drgnąć! Nie pamiętam nic więcej. Nie umiem powiedzieć, jak długo tak stałem naprzeciw niego w bezsilnym bezruchu.
Pamiętam tylko jego wzrok i paraliżujący mnie zupełnie strach. Nie było nic więcej. Wypełniał mnie tylko strach - nie dało się o niczym myśleć...
To był kluczowy moment dla mnie.
To był przełom.
Biszkoptowy mnie wtedy pokonał. Za każdym następnym spotkaniem z nim czułem zawsze to samo co tego popołudnia, kiedy tak trzymał mnie w miejscu swoim wzrokiem wbitym we mnie jak zimny sztylet.
Okazało się później, że po dwóch godzinach mama zaczęła mnie szukać i znalazła nieruchomego i na wpół przytomnego, stojącego naprzeciw małego brudnego psa... Stałem tak naprzeciw Biszkoptowego i nie byłem z stanie nawet otworzyć ust!...
Jestem już dojrzałym facetem, ale niezmiennie na widok małego psa spinają się wszystkie mięśnie mojego ciała i robi mi się słabo. Nie jestem w stanie nad tym zapanować nawet, jeśli jestem w grupie ludzi. Ciągle nie umiem sobie z tym poradzić w mojej głowie. Może kiedyś rozmyją się w mojej pamięci fakty, ale wrażenia- nigdy!
Cierpię na dogofobię- wiem to i czuję to.