Śmierć cz3
Mój Tato urodził się dwa miesiące po zakończeniu wojny- 21 lipca 1945 roku.
W powojennych wiejskich realiach Jego dzieciństwo upłynęło w skrajnej biedzie i solidnie "pod górkę", a młodość miał wypełnioną wyrzeczeniami i ciężką pracą przede wszystkim.Wiem, że Jego młode życie było często smutne, naznaczone samotnością, niezrozumieniem i zagubieniem...
Rodzice nazwali Go Adam- przekornie, bo był nie pierwszy tylko ostatni z dzieci. Jego Mama długo i ciężko chorowała- miała poważne problemy z nerkami. Ówczesna medycyna nie poradziła sobie z nimi i moja Babcia po nieudanej operacji- odeszła... Mały Adaś miał wtedy zaledwie osiem lat!
Jako najmłodszy, - był w tej sytuacji najbardziej bezbronny z rodzeństwa. Ojciec bowiem miał bardzo surowe zasady i nie potrafił dać synkowi rodzicielskiego ciepła i potrzebnej opieki. Wprawdzie ożenił się powtórnie, ale związek ten okazał się porażką i zakończył rozstaniem. Starsi bracia po kolei wyprowadzili się z domu do szkół i za pracą. Musieli zadbać o siebie jakoś sami...
A po śmierci Mamy bywało tragicznie...
Czasem litowała się nad Nim Chrzestna - dała jeść, czasem nawet coś do ubrania. To Ona wyposażyła Go do pierwszej komunii.
Był bardzo podobny do swojej Mamy: miał tak jak Ona wysokie czoło i "wicherek" we włosach z jednej strony. Charakterystyczny- trochę ostro zakończony nos i brązowe wyraziste oczy z wyrazem ciepła i ufności, ale patrzące z dramatyzmem i cierpieniem. Usta miał takie...niepewne, wrażliwe i pełne wyrazu. Wyrażały zawsze wszystkie emocje, których nie zdołały pokazać Jego kochane oczy...
Najwcześniejsze zdjęcia pokazują Go jako wysokiego, przerażliwie chudego chłopca z ogoloną głową i rozbrajającym szerokim uśmiechem. Potem przeistoczył się w równie szczupłego żołnierza Zasadniczej Służby Wojskowej z rozwianą prostą fryzurką i fantazją w oczach... Stare zdjęcia zdradzają, że młody Adam miał wielu kolegów i nie mniej koleżanek... Wiem, że bardzo lubił ludzi- a oni odpłacali mu sercem za serce.
Jako młody człowiek szybko wziął swoje sprawy we własne ręce i uniezależnił się od Ojca. Nie bał się żadnej pracy.
Wiem, że głębokie poczucie osierocenia towarzyszyło Mu nie tylko w dzieciństwie- trauma straty Matki została w nim na całe życie... Może dlatego szybko wszedł w związek- jako 23 latek i możliwie szybko został Tatą. Jako pierwsza urodziłam się ja, po czterech latach mój pierwszy braciszek, a jeszcze po trzynastu- drugi.
Tatą był dla nas ciepłym, kochającym i wyjątkowym. Był w stanie oddać wszystko za uśmiech i radość swojego dziecka. Stać Go było na każde szaleństwo dla nas. Był cudownym wolnym wrażliwym duchem ubranym w ludzkie ciało...
Pamiętam, że już jako kilkulatki lecieliśmy z pierwszym bratem samolotem i helikopterem, bo Tato zabrał nas do swojego znajomego na jasiońskie lotnisko i spontanicznie zafundował nam spacer w chmurach. Po naszym powrocie do domu, Mama z Babcią chciały Go zlinczować, bo zabrał nas tylko na lody...
Pamiętam, że w tajemnicy uczył mnie jeździć samochodem i ciągnikiem jak byłam nastolatką. Przy nas sam starał się patrzeć naszymi oczami i myśleć naszymi kategoriami. A może się nie starał- on to po prostu robił!Kochaliśmy Go bezgranicznie i był dla nas kimś niezastąpionym i wyjątkowym.
Był impulsywny, ufny i otwarty na ludzi. Wszystkich. Przy każdym dziecku stawał się dobrym wujaszkiem; z najbardziej zbuntowanym nawet nastolatkiem potrafił znaleźć ciekawy temat do rozmowy; ze starszymi gadał jakby byli jego rodzonymi dziadkami, a kobiety lgnęły do Niego odruchowo, bo dobrze się przy Nim czuły. Czasami byliśmy o Tatę zwyczajnie zazdrośni- taki był otwarty dla wszystkich. To był jego problem chyba,że nie potrafił odmawiać...
Był jednak taki typ ludzi, których "nie trawił": egoiści, zarozumialcy i brutale. Dla nich potrafił być okropny. Zawsze. Nie umiał wtedy nad sobą zapanować, jakby chciał całe zło świata wyplenić...
Kiedy tuż po maturze zwierzyłam Mu się, że chciałabym uczyć się malarstwa i rysunku- zdecydował, że pojedziemy ścigać moje marzenia. Skończyłam "Ekonomik", więc bez solidnego przygotowania nie miałam szans na takie studia. Tato miał to gdzieś. Wierzył mocno w moje możliwości. Spakowaliśmy moje wszystkie prace, zabraliśmy kanapki na drogę i pojechaliśmy nocnym pociągiem do dalekiego Wrocławia. Zrobiliśmy to na przekór wszystkiemu i wszystkim. Oczywiście mocno zarysowane realia nie pozwoliły mi przekroczyć swojej granicy. Jednak póki byłam przy Nim, granica ta nie istniała... On też z całych sił starał się wierzyć, że jej nie ma. Za to bezgranicznie wierzył we mnie.
Postanowiliśmy, że przygotuję się jak trzeba i spróbuję za rok. Tymczasem poszłam do pracy- "do ludzi" jak mawiał Tata.
Kilka tygodni później... odszedł!
Zginął tragicznie.
Może dlatego, że nie zauważał granic? Taką miał zasadę mój Niepoprawny Wieczny Marzyciel...
KOCHAM CIĘ BEZGRANICZNIE I NIEZMIENNIE, TATO!
Bez Ciebie czuję wszystkie granice zbyt mocno. Bez Ciebie nic od tamtej pory nie zrobiłam w kierunku spełniania moich marzeń. Marzenia odeszły razem z Tobą.
Przepraszam...