Wigilijny spacer
Przekornie opiszę akurat to, co działo się obok przedświątecznych przygotowań.
Taka już jestem. Lubię szukać tam, gdzie nikt nie szuka. Widzieć to, czego inni nie zauważają. A często kocham coś, co inni dawno odrzucili... Tak już mam.
*To było wigilijne wczesne popołudnie. Miałam tylko zrobić ostatnie zakupy i przygotować parę szczegółów.
Pogoda była... mało rewelacyjna: mnóstwo śniegu, szaro i pochmurno. Szłam powoli skrajem chodnika. Zwały brudnego śniegu robiły wrażenie ponurych tam hamujących złośliwie przedświąteczny ruch. Jakby amortyzowały całe to gorączkowe rozedrganie... Przeszkadzały w nabieraniu prędkości, rozpędu... rutyny?
Ludzie jak nakręceni w pośpiechu biegali w kółko, albo takie robili na mnie wrażenie. Patrząc na to pomyślałam sobie:
- Chcę, żebyście wszyscy doścignęli dziś swoje oczekiwania i zaspokoili potrzeby, które wygoniły was z domów. Potrzebuję poczuć, że jest wam wreszcie dobrze i czujecie się bezpiecznie. Potrzebuję tego. Przeszkadza mi ten wasz niepokój. Boli mnie...
A potem zaczęłam się zastanawiać, czego ja sama oczekuję od Świąt?...
- Od Świąt zawsze dużo oczekiwałam... Widziałam je zawsze jako wyjątkowy magiczny czas, kiedy otwierają się granice i bariery; kiedy ludzie otwierają przed sobą serca i otwierają umysły na coś więcej niż niesie codzienność. Na inną Przestrzeń, inny Wymiar... Na Dobro, Pokój, Miłość...
Oczekiwałam, że to poczuję, dotknę tego, usłyszę to w sobie i ludziach wokół. Szukałam tego w sobie i w nich. Czekałam na to i wychodziłam temu naprzeciw. Potrzebowałam tego. Ciągle tego potrzebuję.
Bardzo zależy mi na miłym nastroju i ciepłych przyjaznych uczuciach przy moim wigilijnym stole. Nie zniosę fochów, uraz i niedomówień. Już nie... Nigdy! W Święta boli o jeszcze bardziej.
Potrzebuję, żeby moi najbliżsi poczuli w sobie Spokój, Siłę Pewność i Bezpieczeństwo. Żeby poczuli ciepłe mocne więzi, które dają siłę i motywację do dalszego życia - odwagę do swobodnego patrzenia w Przyszłość. Do Bycia Sobą. To bardzo w życiu ważne. Kluczowe!
Ogarnęłam wzrokiem ulicę: kto z tego tłumu JEST SOBĄ ?... Ile jest tu osób, które potrafią i robią to - SĄ SOBĄ? Robią to, co chcą robić i mówią to , co myślą otwarcie, akceptując konsekwencje. To niesamowity komfort- pozwolić sobie na bycie autentycznym i prawdziwym. Ludzi, których znam i wiem że tak żyją - otoczenie nazywa.... co najmniej dziwakami, wariatami albo "biednymi" ...Często płaci się bardzo słono za BYCIE SOBĄ.
Na BYCIE SOBĄ nie pozwala ksenofobia - zaraza naszych czasów. Jest tak rozpowszechniona, że aż... graniczy z normalnością. Weszła w życie tak głęboko, że stała się nieomal jego częścią składową... Najkrótsza definicja ksenofobii - to strach przed obcymi. W realnym życiu przekłada się na nietolerancję jakiejkolwiek inności. Masz inny kolor skóry, wyznajesz inną religię czy światopogląd - nie chcę cię, jesteś obcy i wrogi! Jesteś zły! Mówisz szczerze i bez ogródek- jesteś nienormalny! Żyjesz według trochę innych zasad, jesteś obcokrajowcem, niepełnosprawnym, artystą? - Odwracam się od ciebie!
Wiem, wiem:
"...Te czasy już minęły i teraz ludzie są na poziomie"...
- Nieprawda! To tylko teoria: wiemy, że nie powinniśmy tak myśleć i czuć. Wiemy to, może nawet mówimy o tym - tylko tyle.
Nie postępujemy jednak według tej wiedzy. Nie akceptujemy jej i nie wprowadzamy w swoje życie. Tak właśnie jest!... Odczuwamy to na każdym poziomie i to bardzo często... Zbyt często.
Właśnie przechodząc przez ulicę kolejny raz to poczułam...
Minęło mnie dwoje zakochanych z typowymi dla tego stanu objawami: objęci, zapatrzeni w siebie z rozświetlonymi szczęściem młodymi twarzami. Ciągnęli jednak za sobą jakiś niepokój otoczenia... Ścigały ich nieprzyjemne, negujące i zniesmaczone spojrzenia przechodniów!
- Oboje są niepełnosprawni. Patrzyłam w twarze reagujących na nich ludzi. Boże, skąd tyle dezaprobaty, wrogości i nienawiści?!!! Jak można tak bezczelnie negować ich tylko za to, że pojawili się na ulicy... Miałam ochotę krzyknąć na całe gardło! Wiedziałam jednak, że pogorszyłabym tylko tę sytuację... nie warto.
Dławiły mnie złość i głębokie poczucie krzywdy. Poczułam się publicznie spoliczkowana. Zaczęło mnie mdlić. Jeszcze przed chwilą pragnęłam szczęścia dla tych wszystkich ludzi... jak dla samej siebie. Teraz nie mogę na nich patrzeć! Nie chcę! Nie będę. Święta straciły urok i sens w tej jednej chwili...
Zakochani zniknęli. Może nie zauważyli nic nawet... Ja skręciłam w jakąś boczną uliczkę chcąc jak najszybciej uciec od ludzi.
W skroniach czułam mocne pulsowanie. Bolała mnie głowa - zawsze w stresie boli mnie mocno. Mdliło mnie coraz bardziej, aż w końcu zwymiotowałam. Ciało reaguje na stan umysłu...
...Wyglądali wszyscy tak swojsko i sympatycznie - pewnie tacy są na zewnątrz. A w środku tkwi zgnilizna, trucizna, zło! Jak ci ludzie sami ze sobą wytrzymują nosząc w sobie tyle ślepej nienawiści?! Dlaczego tak reagują? Co w sobie noszą?
Kolejny raz w życiu poczułam, że nie chcę tu być, nie chcę żyć w takim społeczeństwie, na takim świecie. Czuję się tu obco i źle! Nie zgadzam się na takie zachowania, a tak niewiele mogę zrobić. Nieludzko boli mnie dusza w takich chwilach... Nie miałam już na nic ochoty. Szłam pospiesznie przed siebie, jak najdalej od ludzi. Jak najdalej... W końcu umilkł gwar... Znalazłam się na peryferiach, niedaleko... cmentarza. Tu jest wreszcie pusto i cicho. W końcu - ulga!
Powoli skręciłam w cmentarną alejkę. Kamienne krzyże przywitały mnie spokojnie, wręcz życzliwie. Zdawały się mówić: tu masz spokój, tu panują inne zasady i cisza. Tu poszukaj ulgi. Jasny półksiężyc rozpraszał delikatnie mrok zmierzchu. Gdzieniegdzie tliły się znicze oświetlając nagrobne zdjęcia.
Rzeczywiście poczułam się tu lepiej. Tutaj życie zatrzymało się przed furtką - jestem bezpieczna... Usiadłam na małej ławeczce przy jednym z nagrobków jak nieoczekiwany gość. Na głowę założyłam mój ciepły wielki szal i postawiłam kołnierz płaszcza. Dłonie włożyłam tak jak lubię - w rękawy.
Już tyle bliskich mi osób odeszło... Są teraz wolni od Zła Tego Świata. Ja tu zostałam. Tkwię tu ciągle i muszę na to wszystko patrzeć... Nigdy się nie pogodzę z podłością, niesprawiedliwością, obłudą i ludzką krzywdą. Nie umiem i nie chcę! Zawsze mnie to bolało tak mocno jakby ranili mnie samą. I tak zostanie...
Coś poruszyło się nagle przede mną. Ktoś krążył pomiędzy grobami. Prócz stłumionych kroków słychać było czas od czasu dziwnie znajomy suchy szelest oraz czyjś oddech. Siedziałam tak w ciemności już dłuższy czas, więc byłam niewidoczna póki się nie poruszyłam. Skupiłam się na dźwiękach. Ktoś okradał chyba groby!
- Nawet tu dotarli... ludzkie sępy...
Poczułam złość, żal i oburzenie. Wezbrały we mnie stopniowo wraz ze świadomością tego, co się właśnie działo. Nie! Nie będę już milczeć! Nie chcę!
- Dlaczego ich okradasz? Są bezbronni... Nie wstyd ci? - powiedziałam półgłosem.
Ciemna postać zamarła w bezruchu. Mówiłam dalej:
- Naprawdę musisz to robić? Akurat ty? Po chwili dał się z powrotem słyszeć oddech. Ciężki oddech... Musiałam przestraszyć ekstremalnie...
- Zapraszam tu na ławkę.
Usiądź, ja tu jestem od godziny już chyba. Spokoju szukałam...
- No chodź.
Jestem całkiem żywa i siedzę tu tylko gościnnie, nie panikuj... Usłyszałam kroki. Wstałam i poświeciłam telefonem po ziemi.
-Tu jestem. Dobry wieczór...
- Dobry...wieczór.- usłyszałam męski przytłumiony przestrachem głos.
- Ale się przestraszyłem, cholera...
- Wyobrażam sobie...- uśmiechnęłam się odruchowo.
Zapadła krepująca cisza. Sytuacja co najmniej nietypowa... fakt.
- Dlaczego...tu jesteś? Skąd taki pomysł?...
- ...Sam nie wiem. Ze złości chyba...
- Ze złości?
- No ...- i znowu cisza. Przyjęłam ją.
- A może bardziej z bezsilności, sam nie wiem. Oni tu wszyscy już są wolni od problemów. Mają wszystko za sobą. Ja zostałem... Ani umrzeć, ani żyć. Nie ma dla mnie nigdzie miejsca...
- Po co im teraz te wianki? Na cholerę?... Są już w innym świecie przecież...
- Kogo tu masz?- zapytałam wprost.
- ...Kobietę, braci, przyjaciela - wszystkich prawie... Odeszli po kolei, jakby jedno zabierało drugie... Pustka tylko została we mnie. Sama pustka... Zostawili mnie samego... Po co samemu żyć?
Przejmujący ton jego półgłosu był szczery. Tragicznie szczery. Siedział tak obok mnie: obcy i bezbronny. Jak duży zagubiony miś...
Nagle wyrwał nas z zadumy dźwięk mojego telefonu.
- Gdzie ty jesteś tyle czasu?!
- Już...już wracam...trochę zboczyłam i tak mi zeszło...
Trochę zboczyłam. Tylko trochę... Nie chcesz wiedzieć, jaką "trochę" i dlaczego...- pomyślałam sobie.
- Wstawaj, nie będziemy przecież tu tak siedzieć...
- Ja mogę. W sumie nie jest tu tak źle. Wydawało mi się, że słyszę ciepłą nutkę w jego głosie.
- W sumie pogadaliśmy jak starzy znajomi, nie?- zażartowałam niepewnie.
Ruszyliśmy w stronę wyjścia cmentarną alejką. Dłuższą chwilę szliśmy w milczeniu, każde zatopione w swoich myślach. Wychodząc już na ulicę, w jasnym świetle latarni zobaczyłam jego twarz. Była dziwnie znajoma!
- Powiesz mi, jak masz na imię?
Popatrzył na mnie zaskoczony. Teraz zobaczyłam go wyraźnie.
-Wojtek- odpowiedział smutno. Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie słowa. Wzięłam głęboki oddech i powoli zapytałam go:
- Słuchasz jeszcze OMD?... Poczułam, że znów ekstremalnie go zaskoczyłam... Teraz on popatrzył mi w twarz. Potrzebował chwili...
- Gosia...
- Wyglądasz, jakbyś zobaczył trupa - zaśmiałam się niepewnie.
- Gośka, ty wariatko! Aleś mnie załatwiła...Boże...To ty!
- ...A to - ty...?
- No ja... ja...tyle lat... i na cmentarzu...w Wigilię...
Odprowadzę cię chociaż, dobrze?
Powiedz, co u ciebie...Tyle lat!
- Wszystko ci opowiem, obiecuję. Ale przy kolacji. "Na głodniaka" się nie da...
:)