Drugi koniec pępowiny
Najcelniejszym punktem obserwacyjnym życia jest miejsce za ladą spożywczaka. Najlepiej takiego małego, lokalnego. Codzienność przepływa przez niego spontanicznie pulsując i nie hamuje się w żadnym odruchu przyzwoitości...
Czysta prawda odbija się tak samo w zmordowanej twarzy podtatusiałego casanowy, wykrzywionej wystudiowanym grymasem buzi gimnazjalistki, jak i przyschniętej obojętnością fizjonomii dziaduszka, o którym zapomniał czas. Wszyscy bez wyjątku nie mają pojęcia, że sklepowa lada to monitor, na którym co rano wyświetla się Życie.
Przychodzi więc taka chwila, że zastanawiasz się nad fenomenem ludzkiej mentalności, zamiast podać kobiecie ten najwłaściwszy kawałek żółtego sera...
Tu kobieta owa nie pozuje i nie spina się. Nie ma na to ani siły ani czasu. Sklep jest najczęściej pierwszą bazą w codziennym wyścigu z czasem. Wyścigu kobiet zaprzęgniętych - jak ta pani - do domowego kieratu. Zapomina wypiąć pierś i włożyć na twarz uśmiech niewygodny niczym sztuczna szczęka. Dlatego widzisz wyraźnie jej wysiłek, który wkłada w każdą kolejną chwilę.
Nasuwa ci się pewnie teraz pytanie: po co jej ten maraton odtwarzany codziennie na nowo? Dlaczego tak uparcie i na siłę próbuje nadążyć za tym, co już przeminęło? Goni od rana, żeby zdążyć z obiadem na czas. Potem sprząta, pierze, prasuje i usługuje wszystkim po kolei domownikom - bez względu na stopień ich samodzielności. Po co to wszystko?
-Żeby mogła czuć się potrzebna.
Kobieta na pewnym etapie życia cholernie potrzebuje być potrzebna, niezbędna, niezastąpiona. A wszyscy, którzy nią nie są - korzystają z łaskawością z jej zabiegów i poczynań. Mąż musi mieć przy sobie kogoś, kto ogarnie jego niezdrowe zapędy do samozagłady. Dzieci potrzebują mieć "cycek z mlekiem" pełny, ciepły i zawsze w bliskim zasięgu.
Zdrowy, mocny układ. Uniwersalna, wieczna współzależność.
W tym rodzinnym zamkniętym ściśle kręgu jest taki błogosławiony czas, kiedy potrzeby jednych i możliwości drugich wzajemnie się zazębiają. I wtedy jest błogo wszystkim. Każdy ma w tym układzie to, czego najbardziej potrzebuje. Dzieci mają opiekę i poczucie bezpieczeństwa a dorośli realizują się jako rodzice, opiekunowie i "mistrzowie ceremonii".
Przychodzi też czas taki, że dzieje się odwrotnie: dzieci już nie potrzebują rodziców i chcą się od nich uwolnić. Wręcz bronią się przed nimi i ich zbędną, wręcz krępująca opieką. Wszyscy mają siebie dość najserdeczniej, a nie mają odwagi otworzyć tego układu, rozluźnić pęt i pójść własną drogą.
Więc trwają w tym na siłę.
Dzieci- z lenistwa, a Matki... z przyzwyczajenia.
A może ze strachu przed wejściem w nowy etap życia?
Boją się przyznać, że "wyrosły już ze starego ubranka" i potrzebują już nowego, innego całkiem. Czas już przestać mamusiować i żyć życiem Rodziny. Trzeba z powrotem, po latach - znowu być sobą...
-Co zjesz na obiad? Ryby chcesz, czy kotlety? - Kobieta ściska mocno pulchną dłonią telefon komórkowy.
- No pytam tylko przecież...
Taki problem powiedzieć?...
Aaaa...to skąd miałam wiedzieć, że śpisz?
Jak to: nie obchodzi cię, co zjesz?...- pisnęła histerycznie, a w jej oczach błysnęły łzy.
- No patrz, pani! Oszaleć można! Skąd mam wiedzieć, co chce zjeść? Taki problem powiedzieć...- całą swoją wściekłość kobieta skierowała wprost na patrzącą ze zdziwieniem ekspedientkę.
-Nie trzeba się tak przejmować...- napomknęła ta delikatnie.
- Co " nie przejmować?!"- zaatakowała Pulchna.- Ja się poświęcam, wstaję rano, tacham siaty na drugie piętro, a ten słowa nawet nie raczy burknąć?!
- No to po co pytać?
Kobieta wytrzeszczyła oczy i aż otwarła buzię ze zdziwienia, czy tam z oburzenia.
- Jak to?! To nawet spytać nie mogę?!
- Ja gotuję z tego, co mam i jak umiem. Są głodni, to zjedzą - uśmiechnęła się ekspedientka ciepło.
- Wiedzą, że dla mnie są najważniejsi - nawet, jeśli obiad nie jest w ich guście...- i znów się uśmiechnęła.
Pulchna zastygła w bezruchu. Wyglądała, jakby ktoś zabrał jej grunt spod stóp: totalne wytrącenie z równowagi, chaos i bezmózgowie...
- Jak to...Tak po prostu? ...się nie przejmować? To ja po co...? gdzie... mam iść, jeśli... nie jestem potrzebna?
Po jej policzkach popłynęły łzy. Ręce opadły bezwładnie, a z ust wyrwał się głęboki wydech...
Do tej pory wydawała się być ciągle na wdechu - tak się spieszyła i miała tak dużo do zrobienia.
Teraz jakby coś się w niej zaczęło odblokowywać powoli... Spojrzała na dwie spore siaty stojące przy jej stopach, a potem na ekspedientkę. Ta uśmiechała się do niej ze zrozumieniem w oczach...
- Pępowina ma dwa końce. Trzeba odciąć ten drugi, bo przeszkadza ....