Złoty środek
Póki żyłam tylko życiem moich Bliskich - nie zauważałam tego...
Cieszyłam się ich radością, smuciłam ich smutkiem.
Martwiłam ich kłopotami i planowałam ich rozwiązania.
W pewnym momencie dzieci moje stały się dorosłe i samodzielne.
W naturalny sposób oderwały się od "Macierzy", by żyć własnym życiem.
Mąż mój też znalazł sobie własną niszę, bo "ileż można patrzeć sobie w oczy i gadać o życiu?..."
Zostałam ze sobą sam na sam.
Dziwne poczucie po tylu latach "stadnego życia".
Przede wszystkim pustka.
Potem - pustka.
Następnie - cisza...
Ciężko było.
Przybiły mnie te odczucia. Zaczęłam obserwować, analizować, a potem nieśmiało wnioskować. Coś zaczęło się jawić we mnie, budzić, kiełkować. Resztę zaś życie samo zrobiło za mnie.
Postawiło mnie PRZYPADKOWO w takich sytuacjach i przy takich osobach, że wreszcie zrozumiałam, co w sobie czułam. Odczytałam to.
Teraz mam w swoim życiu czas bilansów, analiz i wnioskowania. Z wiekiem nie tylko nasz wzrok lepiej działa na odległość, niż z bliska. Tak bywa też z myśleniem o sobie: nie jest już tak ważne TERAZ - ważne jest, CO JESZCZE można ze swoim życiem zrobić.
A propos tego, co było: Wracając myślami do przeszłości zauważyłam, ile "moich" decyzji życiowych uzależniałam od Bliskich: ich potrzeb i oczekiwań. Zauważyłam, jak bardzo - całkowicie wręcz - zrezygnowałam z samej siebie. Dobrowolnie podporządkowałam swoje życie Bliskim.
Sądziłam, że tak powinno wyglądać rodzinne życie. Taki miałam wzorzec?
Nie. Właśnie nie miałam takiego wzorca. W mojej "Macierzy" dzieci dostosowywały się zupełnie do rodziców. Koniec i kropka.
Taki idealistyczny wzorzec sama sobie wytworzyłam, żeby moje dzieci dostały od mamy to, czego mnie najbardziej brakowało: akceptacji i poczucia zaangażowania w moje życie.
- I też to złe, bo ja straciłam 25 lat własnego życia, a moje dzieciaki miały w tym czasie nadopiekuńczą mamę...
Nawiązując do pierwszego zdania tego tekstu - teraz to zauważam... Widzę, że nadmiar to też klęska- chyba przesadziłam z tym poświęceniem. Aż takie nie było konieczne!...
A wie ktoś, gdzie znaleźć ten "złoty środek", tę granicę pomiędzy nadopiekuńczością a opieką; pomiędzy całkowitym a koniecznym poświęceniem?
Jeżeli ktoś taki jest, to hołd Mu i podziw!