Rozdarta Brzoza
Pamiętam z jednej ze szkolnych lektur motyw rozdartej brzozy. Huragan rozdarł brzozę na pół, bo mocno zakorzeniona w podłożu jedna jej część nie uległa mu, a druga zbyt szybo się mu poddała.
Oczywiście chodzi o "Ludzi Bezdomnych" Stefana Żeromskiego, w których rozczytywałam się w latach szkolnych. Uwielbiałam jego wrażliwość- poruszały mnie do szpiku kości nuty goryczy, wręcz tragizmu w jego powieściach. Najwidoczniej noszę go w sobie do dziś, jeśli ciągle czuję ból rozdzieranej przez huragan brzozy... A czuję go czasami. Odradza się we mnie w dramatycznie bolesnych momentach podejmowania trudnych decyzji - kiedy nie ma miejsca na odwlekanie w czasie i łagodzenie sytuacji.
Nie wolno lekceważyć problemów łagodząc ich skutki- to równia pochyła prowadząca szybko na dno!... Wiem o tym teraz bardzo dobrze, a jednak... ciągle dobrze znam ból rozdartej przez żywioł brzozy.
Dlaczego?
Bo czasami nie ma, po prostu nie ma dobrego wyjścia z zaistniałej sytuacji jest tylko "właściwe", a nie "dobre". Niesie ze sobą cierpienie, ból rozdarcia i duszący niedosyt niespełnienia. Okrutne to jest!
Życie jawi się często jako kraina sprzeczności i bolesnych kontrastów, a pomiędzy nimi wisi często niejedna rozdarta przez żywioły sprzecznych uczuć- człowiecza dusza.
Doktor Judym z "Ludzi bezdomnych" dokonał wyboru zgodnego z własnym sumieniem ale niezgodnego ze swoimi uczuciami. Postanowił spłacić dług wdzięczności kładąc w ofierze miłość życia - płomienne uczucie do Joanny. Wybór ten to wielki dozgonny dramat obojga kochanków.
Co jednak, jakby bohater postąpił odwrotnie? Kolejny dramat, tylko psychologiczny - konflikt sumienia! Również rzecz nie do ogarnięcia, nie do pogodzenia się z nią...
Podobna tragedia spotkała kochającą swoich dwóch synów bezgraniczną miłością matkę w obliczu ich śmiertelnego konfliktu.
A jak czuje się dziecko, dla którego rodzice są całym jego światem, a kłócą się ciągle, a potem rozstają nienawidząc się? Jak ma się uporać z taką tragedią?
Kobieta kochająca szczerą głęboką miłością zarówno męża, jak i kochanka też nigdy nie dokona właściwego wyboru. Cokolwiek by nie zdecydowała- będzie cierpieć tak samo.
I teraz przytoczę przykład chłopca, który uwielbiał grać w koszykówkę. Codziennie biegł na boisko, by po całym dniu nudnych szkolnych zajęć oddać się swojej pasji.
Jednego razu jednak czekała go na boisku niespodzianka: dwóch starszych kolegów przyszło poćwiczyć razem z nim. Jaka nobilitacja! Obaj grają w mocnych zespołach i są dla chłopaka idolami. Obu bardzo lubi i przyjaźni się z nimi. Co za radość! Ale szybko okazało się, że tego dnia razem nie zagrają - to wykluczone. Nie ma takiej możliwości. Pokłócili się niedawno o dziewczynę i są teraz zaciętymi wrogami!
Mało tego:
w tej sytuacji żaden nie ustąpi i nie odejdzie, to pewne. Cóż więc robi chłopiec? Po długiej konsternacji i
dramatycznym wahaniu- ucieka z boiska i nigdy już na nie nie wraca...!!!
Nigdy!...
Postawiony przed okrutnym wyborem- zrezygnował z wszystkiego, by nie podejmować ciężaru grubo ponad siły. Historia ta pokazuje, jak trudno jest udźwignąć ciężar dylematu. I jaki to nadludzki wysiłek- nie tylko dla małego chłopca...
Wybory podejmujemy ciągle: mniej lub bardziej dramatyczne, ważne, trudne. Patrząc pod tym kątem - całe życie składa się z niekończących się prostych lub trudnych wyborów, prawda?
Nasze codzienne wybory, to specyficzny wzór, który rysujemy niekończącym się gestem. Tworzymy w ten sposób kształt własnego życia. Każda nasza decyzja niesie ze sobą kolejny zakrętas, kształt, motyw. Każdy nasz wybór (teraz mam na myśli te bardziej istotne) nadaje trochę inny kierunek naszemu życiu.
I teraz przypomnimy sobie wyświechtane pogardzane pytanie: "co by było, gdyby...?" Przemawia do wyobraźni, prawda? Pokazuje wyraźnie, jak wielką mamy władzę nad własnym losem i jak ważna jest każda nasza decyzja. Każda nadaje nowy kierunek, daje inne możliwości i stawia nas w trochę innych realiach...
Może to nie zawsze przekleństwo?... Paradoksalnie, granica pomiędzy przeciwieństwami jest... płynna i ulotna.
Najbardziej znana jest chyba ta pomiędzy miłością a nienawiścią... Kto tego doświadczył - wie, o czym mówię. Wymyka się w momencie drastycznej zmiany: kiedy jedna osoba wciąż kocha, a druga już nie...
Wtedy przyciąganie zamienia się na odpychanie, a zachwyt w awersję. Klasyczny przypadek zamiany biegunów. Zawsze to dramat, ale niesie ze sobą różne skutki dla obu stron...
Wracając do naszych życiowych dylematów. Dają nam możliwość wnoszenia w nasze życie zmian, nadawania mu nowego kierunku, wymiaru, kolorytu. Jestem pewna, że bez tego "przymusu", jaki daje potrzeba podjęcia jakiejkolwiek decyzji o zmianie, nie mielibyśmy tyle nieoczekiwanych zwrotów na naszej często jednostajnej drodze życia.
Bez tego koniecznego czasem przymusu szlibyśmy na łatwiznę i ruchem jednostajnym przeżylibyśmy swój czas bez upadków, ale i bez wzlotów i uniesień. Spożylibysmy nasz pokarm bez przypraw, bez smaku i apetytu...
W moim życiorysie są co najmniej trzy momenty, kiedy mogłam podjąć przeciwną niż podjęłam decyzję. Już zmiana jednej daje ogromny zwrot...
Teraz widzę, że brakowało mi po prostu pewności i wiary w siebie, by podjąć decyzje, które pozwoliłyby mi iść dalej. Brakło mi siły ale i świadomości. Zostałam w bezpiecznym punkcie, zamiast ruszyć w nieznane. Wtedy to wydawało się mądre i szlachetne - a teraz widzę to jako tchórzostwo i słabość.
Zostałam z poczuciem roztrwonionego życia, czasu i Energii. Paskudne poczucie: destrukcyjne i bezgranicznie smutne. Nikomu go nie życzę.
Ale cóż, trzeba iść dalej. Pozostaje uwierzyć, że jak wcześniej nie skręciłam w odpowiednim kierunku, to
teraz skręcę tam i doścignę, co się da.
I właśnie teraz to robię:
otwieram się wreszcie na ludzi, mówię do nich szczerze i bardzo otwarcie i daję im wszystko, co jeszcze mam:
treści, refleksje, uczucia i wizje.
To mnie wypełnia od zawsze i to oddaję światu. Nie oczekuję niczego.
Po prostu udowadniam sobie samej, że rozdarta dawno temu brzoza ciągle żyje i wypuszcza świeże listki, choć żywica- krew ciągle cieknie z jej rozdartego na pół serca...