Śmierć cz2
Pierwszego dotyku śmierci doświadczyłam tuż na progu dorosłości. Nagle zginął tragiczną śmiercią mój ukochany Tata - druga połówka mojej duszy...
Tak, mieliśmy taką tylko naszą płaszczyznę rozumienia i odczuwania świata - tylko naszą. Takie milczące, niewerbalne poczucie Jedności. Taką wspólnotę losu, jakby moje życie było dalszym ciągiem jego życia...
To się stało na wakacjach, zaraz po mojej maturze. Zrezygnowałam ze studiów i podjęłam moją pierwsza pracę. Zanim jednak rozkwitła we mnie cudowna świadomość SAMODZIELNOŚCI, WOLNOŚCI I DOROSŁOŚCI - zostałam nagle strącona na samo dno: razem z moim Tatą zostałam strącona do PODZIEMIA!!!
Mój najmłodszy braciszek miał wtedy 1,5 roczku, więc MUSIAŁAM się jakoś "trzymać po wierzchu", by wspomóc moją Babcię w matkowaniu maluszkowi- Mama "zapadła się" na parę tygodni... zniknęła. Nie była w stanie funkcjonować...
Minęło już trzydzieści lat od tamtego dnia. Trzydzieści LAT! Przywykłam już do życia bez Niego. Nie umiem się jednak pogodzić z tym, że tak nagle, bez żadnego ostrzeżenia i przygotowania- odszedł... Bez pożegnania, bez jednego- ostatniego spojrzenia w oczy chociaż. Bez słowa.
Pamiętam do dziś to rozsadzające głowę poczucie zawodu i straty: Jak to? Teraz?!!! Już?!!! Na zawsze?... Pamiętam pulsujące niewypowiedzianym bólem pytanie:
DLACZEGO !!!?...
Od tamtej pory przestałam wierzyć w boże miłosierdzie.
Tak namacalnie zniknęło poczucie jakiejkolwiek stabilizacji w życiu- jakiejkolwiek stałości, jakie daje wiara w bożą opiekę!...
Poczułam się straszliwie oszukana, całkowicie opuszczona i zraniona aż do samego dna pękniętej na pół duszy. Okaleczona i SKALECZAŁA po prostu! Stałam się kaleką tracąc wraz z moim Tatą część siebie samej... Straciłam też Miłośiernego... Jest Wielki i Wszechmocny. Poczułam to! Ale nie odczułam żadnego miłosierdzia pomimo mojej ogromnej wtedy wiary- takiej czystej, prawdziwej i totalnej.
Czy inni ludzie też czują w sobie taką ruinę uczuciową w obliczu straty bliskich?... Taką potworną krzywdę, nienaprawialną stratę i pulsującą bólem pustkę?...
Jeżeli tak, to mamy z tym poważny problem i nie zaakceptowaliśmy śmierci w taki sposób, jaki nakazuje wiara w Życie Wieczne - jako część naturalnego procesu.
Nie wyobrażam sobie, żeby ludzie na tym etapie rozwoju, co my- byli w stanie w pełni zaakceptować śmierć i kres ziemskiego życia. To sprzeczne z naszą naturą. Sprzeczne z wszystkim, co czujemy głęboko w sobie- z całą naszą istotą. Okrutne. Potworne! Takie nie- ludzkie i nie- boże!
...Ale może tylko ja tak czuję...